sobota, 15 września 2012

Rozdział 4 "Bo Niall jest za słodki!"

Wyszłam z domu chłopaków, ale Mike zniknął za rogiem. Nie było go może z 2 minuty. Przeprosił za to, że musiałam czekać i skierowaliśmy się w stronę jego samochodu.
Olśniło mnie kiedy schodziliśmy ze schodów. Przecież ktoś mógł nas przyłapać, paparazzi mogli czaić się wszędzie. I co wtedy? Wychodzimy z domu najsławniejszego w Wielkiej Brytanie boysbandu. Mike z miną jakby zrobił komuś kawał stulecia, a ja z podbitym okiem. Jestem naprawdę ciekawa jaką historię można z tego wysnuć…
- Ehym.. – Mike posłał mi pytające spojrzenie – Nie uważasz, że to trochę dziwne, jeśli ktoś przyłapie nas, że wychodzimy z domu One Direction? Nie jestem głupia. Wystarczy jedno zdjęcie i pach! Głupia plotka gotowa.
Chłopak zastanowił się chwilę po czym objął mnie ramieniem i mocno przyciągnął do siebie.
- A co jeśli wyjdziemy jako para? – poruszył śmiesznie  brwiami. Nie mogłam się nie zaśmiać.
Pocałował mnie  we włosy, a ja poddając się chwili uśmiechnęłam się mimowolnie i przymknęłam oczy rozkoszując czułym gestem mojego chłopaka.
Droga wydawała się ciągnąć w nieskończoność, miałam wrażenie, że szliśmy do auta dobre 20 minut. Dopiero kiedy znalazłam się w środku ochłonęłam. Ale wątpliwości i pytania zaczęły zalewać mnie jak rwąca rzeka.
- Znasz się z nimi? – to było główne pytanie, które męczyło mnie od początku. Widziałam jak na siebie patrzyli. Beztrosko, ciepło jak… bracia.
- Taaak… - jęknął. Był trochę zmieszany, że mi się do tego przyznawał – Jesteśmy przyjaciółmi.
- To dlaczego nie powiedziałeś mi tego wcześniej? – oburzyłam się. Jakby przyjaźń była czymś zakazanym albo nielegalnym – Przecież zrobiłam tam z siebie idiotkę – westchnęłam przypominając sobie swoje zachowanie – Gdybym wiedziała…
- Pamiętasz obiad w restauracji? – przytaknęłam głową – Próbowałem cię wtedy naprowadzić…
-  Mistrzynią kalamburów to ja nie jestem – warknęłam uderzając go w głowę – No, ale to i tak nic już nie zmieni. Opowiedz mi, proszę, jak się poznaliście!
Mike pokręcił głową jakby zastanawiał się od czego zacząć. Widać było, że wspomnienia nadal w nim żyły i wywoływały uśmiech na jego twarzy.
- To było 2 latat temu. Tom, mój kuzyn, poprosił mnie bym poszedł z nim na casting do X Factor. Zgodziłem się, bo był moim ulubionym kuzynem i lubiłem słuchać jak śpiewa. Na wszystkich akademiach to on był gwiazdą. Byłem dumny, że mam takiego kuzyna.  Kiedy ten skakał po scenie tuż po nim miał wystąpić Liam. Stał za kulisami blady i roztrzęsiony. Powiedziałem mu klika miłych słów i zapewniłem, że sobie poradzi. Tak też było. Zarówno jak i Tom przeszedł dalej. Wtedy zaczął mi dziękować i chciał się odwdzięczyć , ale ja nie chciałem od niego nic. Poprosiłem by się tylko starał wspiąć jak najwyżej, a ja będę w niego wierzyć. To go chyba ujęło za serce, bo zaczęliśmy dłużej rozmawiać i wymieliliśmy się numerami. Tom piął się coraz wyżej, a chłopaków połączyli. Byłem podczas każdego odcinka na żywo i wspierałem swoich 6 faworytów. W między czasie zapoznałem się z resztą zespołu, zżyliśmy się tak, że zaczęliśmy traktować się jak bracia. Już nie przechodziłem żeby wspierać Toma, a po prostu być z chłopakami. Niestety dobra passa kuzyna nie trwałą długo, bo odpadł po kilku odcinkach. Kiedy płakał na moim ramieniu i zarzekał się, że już nigdy nie zaśpiewa, my przyrzekliśmy sobie, że nie zerwiemy kontaktu i nie zerwaliśmy – westchnął – Mimo że chłopcy nie wygrali i tak zdobyli sławę, ale nie zmienili się ani trochę. Byłem z nimi od początku i wiem co mówię. A nasza przyjaźń trwa. Szkoda mi tylko Toma, tak bardzo lubił śpiewać…
Zasłuchana w opowieść przyjaciela nawet nie zauważyłam kiedy stanęliśmy pod domem.
- To znaczy, że Tom już nigdy nie zaśpiewał? – spytałam zanim wyszliśmy z auta.
- Niestety – wzruszył ramionami. Spojrzał na mnie z dziwną miną i zaśmiał się – Tylko pamiętaj! Nie zgubiłem cię i cały czas byliśmy razem!
Pokiwałam głową i wyskoczyłam z pojazdu. Lekko się zachwiałam, ale przy pomocy Mike’a znów stałam w pionie. Ostrożnie weszliśmy do środka po czym skierowaliśmy się do pokoju, gdzie byli państwo Hampton żeby powiedzieć im o swoim przybyciu.
Kiedy mnie zobaczyli o mało nie krzyknęli ze strachu.
- Dzieci! Co się stało?! – pani Jennifer podbiegła do mnie i zaczęła głaskać – Michael! Odpowiadaj jak cię pytam – warknęła
- Byliśmy tylko u chłopaków, wielkie halo – uśmiechnął się jak idiota.
- Mówiłam ci już tyle razy; ty jesteś dorosły, więc możesz sobie z nimi nawet kark przetrącić, ale Agnes nie narażaj na utratę zdrowia fizycznego jak i psychicznego!
- Co ty myślisz, że my tam robimy? – zbulwersował się syn.
- Nie wiem i nie chcę wiedzieć! – krzyknęła machając rękoma. Chłopak zaczął kręcić nosem i przewracać oczami. Kiedy kobieta była pewna, że nie patrzy, mrugnęła do mnie okiem. Zaśmiałam się przysłaniając twarz ręką.
- Oj mamo – zaśmiał się spostrzegając, że jednak wcale nie mówi tego poważnie – Wiem, że ich uwielbiasz.
- Tak, tak – pokręciła głową uśmiechając się – Są kochani i uroczy. Ale ja z wami po lekarzach nie będę jeździć jak sobie któryś coś zrobi!
Mike pocałował mamę w policzek, a ta zaprowadziła mnie do kuchni gdzie porządnie przyjrzała się mojemu biednemu oku.
- Nawet nie chcę wiedzieć jak to się stało – skrzyżowała ręce na piersi – Ale może trzeba z tym jechać do lekarza. Ted, skarbie! Chodź tu szybko!
Państwo Hampton oglądnęli mnie dokładnie po czym gospodarz stwierdził, że nie ma potrzeby zawracać głowy lekarzom takimi błahostkami. Gdzieś w Internecie wyczytał, że takie rany goją się najlepiej bez opatrunku, więc byłam zmuszona pokazać światu moje ohydne oko. Dostałam jedynie worek z lodem, który miał zmniejszyć opuchliznę oraz wielkie okulary przeciwsłoneczne dzięki którym mogłam trochę zatuszować sine oko. Chociaż i tak kolor śliwkowy wychodził poza obramówki okularów. Lepsze to niż nic.
- Będzie dobrze, wszystko powinno zejść za kilka tygodni – Ted poklepał mnie po głowie kiedy siedziałam na kanapie w salonie z workiem lodu przyklejonym do oka.
- Tygodni!? – jęknęłam na co mężczyzna tylko wzruszył ramionami – Jak ja się ludziom na oczy pokażę…
- Mike! Agnes! Obiad na stole – z kuchni słychać było krzyki Jennifer. Zrezygnowała wstałam i udałam się do jadalni. Tam zostałam już Michaela, który plądrował swój talerz jedząc tak jakby nigdy nie widział ziemniaków.
Zaczęłam dłubać w swoim posiłku lekko przybita wiadomością o stanie mojego zdrowia kiedy przed nosem wylądował talerz z ciastkami czekoladowymi. Spojrzałam zdziwiona na gospodynię.
- Może to jakoś poprawi ci humor – uśmiechnęła się pocieszająco, a ja widząc słodkości ostro wzięłam się za obiad.
- Ej! A ja to co? – upomniał się Miachel.
- Ty to się nawet nie odzywaj! Jestem wręcz przekonana, że jej oko to twoja wina! Albo Lou – on kocha takie żarciki. Albo Harry’ego! Ooo tak! Harry jak zejdzie się z Louisem to tylko się bać.
- A czemu nigdy nie oskarżysz na przykład Nialla?
- Bo Niall jest za słodki! – odpowiedziałam  z pełną buzią.                                                 
- Właśnie! – zawtórowała mi i zabraniając synowi dotykać ciastek wyszła.
Jedliśmy w ciszy. Po skończonym posiłku Mike posprzątał talarze po czym wrócił z dwoma kubkami herbaty. W tym czasie podsunęłam w jego stronę talerz ciastek . Popatrzył na mnie zdziwiony, ale po chwili uśmiechnął się.
- Przecież nie jestem taką złą siostrą! – zaśmiałam się sięgając po ciasteczko.

(…)

Minął tydzień zapoznawczy. W tym czasie zadomowiłam się w Londynie i nauczyłam korzystać z komunikacji miejskiej. Pamiętałam nawet na pamięć drogę od domu do kilku fajnych miejsc. Poprosiłam też Michaela żeby nie mówił nic o mnie chłopakom (nawet gdyby pytali, ale to i tak było nieprawdopodobne) oraz specjalnie ich do siebie nie zapraszał. Nadal miałam rumieńce myśląc o tym jak się u nich zachowałam. I jeszcze to przeklęte oko, które cały czas wyglądało jakby ktoś wcisnął mi na jego miejsce dojrzałą śliwkę. 
Nie byli mi oni potrzebni do szczęścia, a przynamniej tak sobie mówiłam. Dni mijały mi spokojnie, na zwiedzaniu zakątków miasta i starałam nie myśleć o tym jak to One Direction śmieje się ze mnie kiedy odstawiałam u nich cyrki. Wolałam sobie oszczędzić wstydu i zwyczajnie się z nimi nie widywać.
W końcu naszedł ten nieszczęsny dzień kiedy musiałam iść do szkoły. Jak zwyczajna londyńska nastolatka założyć torbę na ramię i iść. Mike zapewniał mnie, że ludzie w szkole są mili i widzą o mnie, więc będą mi pomagać. Nie wątpiłam…
Kiedy stanęłam na szkolnym korytarzu pierwsze co zrobiłam to zatkałam uszy od krzyku jaki na nim panował. Za chwilę ktoś minął mnie tak zgrabnie, że o mało nie upadłam. Dzieciaki gniotły się przy swoich szafkach, a jeszcze inny stali przy parapetach i rozmawiali. Rozglądałam się w poszukiwaniu pomocy, ale znikąd nie nadchodziła. Musiałam sobie radzić sama, jak zawsze…
Na lekcjach każdy nauczyciel przedstawiał mnie klasie po czym witana optymistycznym głosem przez innych siadałam w wolnej ławce. Tak też było na lekcji poprzedzającej lunch.
- Cześć, jestem Emma – dziewczyna z ławki wcześniej odwróciła się do mnie i wyciągnęła przed siebie dłoń. Miała zielone oczy i długie blond włosy. Wyglądała na miłą.
- Agnes – uścisnęłyśmy sobie dłonie. – Miło poznać, naprawdę… A co jeśli profesor nas przyłapie?
- Jest stary i zaczyna biegać w kółko kiedy się krzyknie pożar – zaśmiała się odwracając całkowicie w moją stronę. Przewiesiła ręce przez oparcie, a spojrzenie utkwiła we mnie. – Ty jesteś tą dziewczyną  z Polski? Za Hilary?
Pokiwałam głową.
- Znasz ją? – dziewczyna wzruszyła ramionami co oznaczało, że trochę – Jesteś pierwszą osobą, która mi się przedstawiła.
- Bo inni to ludzie wojny i granata – skrzywiła się – Ty wyglądasz na fajną dziewczynę, a trzeba poszerzać horyzonty, prawda? – pokiwałam głową – Z resztą opowiem ci wszystko podczas przerwy. A tak w ogóle. Co z twoim okiem?
- Mały wypadek. Nic poważnego – szybko zakryłam się książką widząc minę dziewczyny –Nie masz się co starać i tak ci nie powiem.
Zaraz po dzwonku ostatnie wyszłyśmy z klasy. Emma opowiadała mi o jakiś dziewczynach ze szkoły, z czego praktycznie nic nie rozumiałam. Potem weszłyśmy do stołówki. Blondynka pociągnęła mnie za rękaw i szepnęła bym szła z nią na równi, powoli.
- Po lewej kujony. No wiesz mówisz takiemu cześć, a on pierwiastek z 9 to 3. – popukała się w czoło – Metalowcy, hipisi, jacyś dziwni ludzie, których trudno zidentyfikować – wymieniała dyskretnie pokazując mi każdą grupę. Tym czasem zebrani wpatrywali się w nową z niemałą ciekawością. Chociaż zapewne bardziej interesowało ich podbite oko…
- A na samym środku siedzą nasi królowie.. – warknęła ze złością – Ach, ci wszyscy sportowcy i ich dziewczyny szkolne dziw… Cheerliderki (SPR). Myślą, że jak się naoglądali amerykańskich seriali to mogą Bóg wie co…
Spojrzałam na ich stoły. W sumie wyglądali normlanie. Jedyne co odróżniało ich od reszty to sportowe stroje.
- A ty? – zmieniłam szybko temat, bo Emma była widocznie zdenerwowana  – Należysz do jakiejś grupy?
- Ja? – zaśmiała się – Kochana! Ja jestem w grupie najfajniejszych ludzi w szkole.
Doszłyśmy do ostatniego stolika przy którym siedziało kilka dziewczyn i zaciekle o czymś dyskontowały. Albo się przesłyszałam albo usłyszałam coś o jakimś Harry’m.
- Cześć dziewczyny! – Em pomachała im, a na co te uczyniły to samo – To jest Agnes, przyjechała z wymiany uczniowskiej, z Polski. Sprawdziłam ją. Równa z niej dziewczyna.
- A czy jest nasza?! – spytała jedna z nich ściszając głos i pochylając się nad stolikiem.
- One Direction! – krzyknęła Emma. Uniosłam jedną brew zdziwiona jej zachowaniem – Neutralna.
- Ale o co chodzi – dopytywałam się. Szczególnie, że chodziło o mnie.
- Bo widzisz jesteśmy fankami 1D i prowadzimy takie małe kółko, fan club i jeździmy na koncerty – jej oczy aż świeciły jak o tym mówiła – Niektórzy skrajnie na nich reagują. Jedni piszczą, a drudzy się krzywią. A ty…
- Nie mam nic do tych chłopaków – wyjaśniłam od razu – Ale też nie kocham ich nad życie no wiecie. Nie jestem…
- Tylko nie mów psycho! – warknęła Emma.
- Przepraszam, nie chciałam tego powiedzieć – podniosłam ręce w geście obrony – Tylko chodziło mi o fankę, tak chciałam powiedzieć, że nie jestem fanką.
W końcu pozwoliły mi się przysiąść i zjeść drugie śniadanie. W tym czasie rozprawiały o tym, że Harry był w czwartek w klubie, ale po 15 minutach z niego wyszedł, bo ponoć zjawiła się jego była, a on nie chce mieć z nią nic wspólnego.  Totalna  paranoj… miłość do idola…
- Hej, Emma – zaczepiłam ją kiedy wychodziliśmy ze szkoły – A jak ty na nich reagujesz?
Dziewczyna poruszyła śmiesznie brwiami, dając mi znak żebym sama się przekonała.
- One Direction! – dziewczyna zaczęła skakać i piszczeć, tak, że ludzie którzy nas mijali pukali się w czoło. Powinno mim to przeszkadzać, ale nie. To było… pozytywne i chciałabym żeby już takie zostało.
Kiedy wracałam do domu przez duży plac zauważyłam, że wokół kręci się wielu naprawdę przystojnych chłopaków. Jeden  z nich właśnie szedł mi na spotkanie. Szkoda, że tuż przede mną szły inne dziewczyny. Wysokie, smukłe, z długimi włosami. Kiedy ten przechodził obok zaczęły figlarnie odgarniać włosy. Był coraz bliżej mnie. Ponieważ nie miałam czym machać zwyczajnie się uśmiechnęłam. Nigdy nie byłam dobra we flirtowaniu i nie wiedziałam co tak naprawdę powinnam zrobić. Ten o dziwo odwzajemnił gest i weselszym krokiem ruszył do przodu. Uśmiechnęłam się w duchu.
Odwróciłam się do tyłu, by spojrzeć na niego jeszcze raz kiedy wpadłam na kogoś. Od razu wróciłam na ziemię i spojrzałam na poszkodowanego.
- Przepraszam, bardzo nie chciałam, zamyśliłam się i… Louis?! – krzyknęłam na co chłopak tylko się uśmiechnął.
- Widzę, że nie próżnujesz – zaśmiał się po czym dostał ode mnie w ramię – Wybacz, może marchewkę na przeprosiny?
Rozwinął papierową torbę, która była wypełniona do połowy czystymi i obranymi marchewkami. Z grzeczności wzięłam jedną i zaczęłam chrupać. W sumie dopiero teraz uświadomiłam sobie, że byłam potwornie głodna.
- A ty tu robisz? – spytałam kiedy zajęliśmy się jedzeniem – Nie powinniście teraz, no nie wiem, nagrywać czy coś?
- Aktualnie mamy trochę wolnego. A teraz? Zrobimy zakupy - to znaczy Liam robi – chłopak rozglądał się po czym zaczął machać kiedy zobaczył przyjaciela na horyzoncie – Daddy, tutaj!
Po chwili pojawił się przy nas brunet obładowany torbami. Zaczął krzyczeć na Lou, że nie pomaga, ale kiedy zobaczył mnie trochę się rozweselił.
- Popatrz kogo spotkałem! Szła sobie ze szkoły i podrywała chłopaków!
- Ej! – warknęłam zakładając ręce na piersi co wywołało u chłopców śmiech – Ja tylko się do niego uśmiechnęłam.
- A wiesz, że uśmiech to najprostsza droga do męskiego serca – zaczął Louis zajadając się marchwią.
- Och, dajcie już spokój – poczułam jak moje policzki się rumienią.
- A tak w ogóle to cześć. Ciebie też miło widzieć – zaśmiał się Liam. – A jak twoje oko?
- Śliwkowe – zdjęłam okulary na co obydwoje wydali z siebie dziwny jęk – I przerażające, jak widać.
Staliśmy na palcu rozmawiając chwilę. Chłopaki mieli za złe, że dzwonili do nas, a Mike nie pozwolił im się ze mną spotkać. W duchu dziękowałam mu, że mnie posłuchał. Nagle mnie olśniło. Od dobrych 2 tygodni nosiłam w torebce segregator, który już dawno powinien wylądować u chłopaków.
- Wiecie co, ma m tu dla nas taki mały prezent – zaczęłam go wyciągać, ale Liam mnie powstrzymał.
- Dasz go nam wszystkim, na kolacji… Tak dobrze myślisz, zapraszamy cię na kolację, dzisiaj zaraz.
- No wiecie – zaczęłam się wykręcać – Musze się uczyć i takie tam…
- Tak, na pewno – parsknął Lou – Lepiej powiedz od razu, że nas nie lubisz, a nie!
- To nie tak! – wybuchnąłem na co chłopcy posłali sobie triumfalne uśmiechy. Oni to umieją podejść dziewczynę - A co z Michaelem?
- Wiesz, w sumie to… KEVIN! – Louis zerwał się i z wrzaskiem zaczął ganiać za gołębiem.  Miałam tak zdegustowaną minę, że Liam zaśmiał się cicho. W końcu machnął ręką, żebyśmy się nim nie przejmowali i kontynuował za przyjaciela:
- Zadzwonimy do niego, o to się nie martw. A teraz złapmy Lou zanim nam odfrunie i chodźmy, bo Harry nas zabije, że znów nie może się spełnić kulinarnie. I Niall się ucieszy z twoich odwiedzin.
No właśnie! Niall! Przecież to on uratował mnie z tego tłumu, a ja nawet nie raczyłam mu podziękować. Teraz czułam się jeszcze większą istotką niż do tej pory. W sumie ta kolacja nabierała coraz większego sensu.
- Muszę coś jeszcze załatwić – powiedziałam tak poważnie, że poczułam na sobie zdziwione spojrzenie chłopaka – I ty musisz mi w tym pomóc.
Kiedy dowiedziałam się co jest numerem 1 dla blondyna pobiegłam do sklepu gdzie w wielkim wiklinowym koszu zapakowałam wszystkie ulubione słodycze, każdego po kilka sztuk, a na koniec przewiązałam czerwoną kokardą. Czułam, że mogłam się bardziej postarać, ale nigdy nie byłam zbyt oryginalna, więc to było jedne na co mnie stać. Wmawiałam sobie, że liczy się pamięć, a nie prezenty, więc z taką dewizą, z uśmiechem płaciłam za wszytko.
Po kilku minutach wróciłam z powrotem, gdzie Liam ganiał przyjaciela po placu, a ten, robiąc mu na złość, biegał jeszcze więcej. Kiedy w końcu się dogadali (Liam ponoć obiecał kupić mu jeszcze 2 kilo marchewek. A ja nadal nie rozumiałam co Lou ma z tymi marchewkami) udaliśmy się do ich domu na, jak to powiedział Louis, kolację moich marzeń…


***

Nie mam zdania co do rozdziału. Po prostu, jak dla mnie jest bezpłciowy czy jakoś tak.
Jedyne co mogę powiedzieć, że wyszedł dłuższy niż planowałam i część, która miała znaleźć się jeszcze w tym rozdziale została przeniesiona do następnego.  
Wiem, że mało kogo to obchodzi, ale kij z tym ;p

Jak wspominałam w poprzednim poście rozdziały pojawiają się co weekend, a ja (jak na razie) wywiązuje się z obietnicy. Mam nadzieję, że będzie tak również i w przyszłości.

Chociaż muszę wam się przyznać, że liceum to nie przelewki i jestem tak zmęczona, że nie mam na nic czasu. Więc proszę, bądźcie wyrozumiali jeśli nie wywiążę się z obietnicy...

Gdzieś tam przeczytałam, że niektórzy żebrzą o komentarze. No cóż, pomyślałam wtedy o sobie. W sumie ja Was tylko proszę, a nie ustalam warunki (np. 10 komentarzy = nowy rozdział). 
Pomyślałam, że skoro nie chcecie komentować, to za każdym razem, wraz z nowym rozdziałem będę wstawiać sondę gdzie będziecie oceniać rozdział. To chyba bardziej Wam podchodzi...

Komentarze mile widziane! :) 


3 komentarze:

  1. Louis jest niemożliwy, przecież to jest takie .. KEVIN .! ;D
    A tak wogóle to świetny rozdział (jak zwykle) . ;))
    Pozdrawiam i pisz dalej . ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. .KamCiaaa ! ;***21 września 2012 06:06

    Hahaha :D Ohh ten Louis :D Wariat jeden ;D
    Odcinek Genialny! :D
    Uwielbiam Cię i Tego Bloga!!! <33
    Czekam na NN z niecierpliwością! :**

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekam, czekam i nie mogę się doczekać nowej notki, która zapowiada się tak bardzo zachęcająco ;)

    OdpowiedzUsuń